czwartek, 30 lipca 2015

2. Vertrau mir, bitte. Du bist alles, was ich will.

Nie wiem dlaczego tu wróciłam, chyba po prostu potrzebowałam zrobić coś dla siebie. Dla wielu ludzi ten temat, jest już zwyczajnie mówiąc, nieaktualny. Dla mnie, oni wciąż coś znaczą i przypominają mi o tym w momentach, w których nigdy bym się tego nie spodziewała. Z racji tego, że spory kawałek tekstu, jest już napisany, chcę znaleźć w sobie siłę, aby dokończyć tą historię, chcę znaleźć coś, w co znowu będzie można uwierzyć. Także po kilku poprawkach, lekkiej zmianie czasowej, chciałabym Wam, albo raczej samej sobie, przedstawić drugi odcinek.

Zapraszam.

2.

Sierpień 2015

Promienie czerwcowego słońca wpadły do dużego pokoju. Młoda dziewczyna przekręciła się na drugi bok, po czym wolno otworzyła oczy, które od razu  napotkały beztroską, pogrążoną w głębokim śnie twarz czarnowłosego chłopaka. Uniosła swoje drobne ciało na łokciu i delikatnie, pełnymi wargami musnęła jego czoło, po czym bezszelestnie wstała z łóżka. Przeszła po cichu do kuchni i spojrzała na zegarek, który wskazywał równo 6.25. Nalała do szklanki pomarańczowego soku i wypiła jednym duszkiem, a mimo to nadal czuła nieprzyjemną suchość w ustach. Wolnym krokiem poszła do łazienki i spojrzała w ogromne lustro. Na gładkiej tafli szkła była młoda, drobna dziewczyna. Jej kasztanowe włosy okalały twarz, sięgając za ramiona. Pełne, blado różowe wargi były spierzchnięte, a zielone oczy otoczone, jeszcze widoczną opuchlizną. Na jasnych, gładkich policzkach widniały gdzie niegdzie czerwone zabarwienia. Odkręciła kurek z zimną wodą, po czym szybko opłukała twarz, aby choć trochę pozbyć się pozostałości po nocnym płaczu. Osuszyła twarz puchowym ręcznikiem, okryła swoje ciało satynowym szlafrokiem i wyszła z pomieszczenia. Przeszła przez salon, zatrzymując się przy rozrzuconych na sofie ciuchach Toma. Wzięła do rąk, szerokie jeansy, po to, aby z ich kieszeni wyjąć paczkę papierosów i zapalniczkę.  Gdy otworzyła drzwi od balkonu, przyjemnie powitało ją słońce, podpaliła papierosa i oparła się o barierkę.


Marzec 2014 rok.

Ciemne, burzowe chmury wisiały nad miastem. Padający bezustannie deszcz psuł humory wszystkich mieszkańców Hamburga, a zwłaszcza jej. Była na miejscu stosunkowo przed czasem. Po czarnym długim płaszczu, spływały obfite krople. Ścisnęła pasek odzienia jeszcze mocniej, mając nadzieję, że będzie jej trochę cieplej. Spojrzała z niecierpliwością na zegarek, 30 min do rozprawy. Zrezygnowana weszła do ogromnego budynku. Pomieszczenia były wyłożone jasnymi panelami, po których stukot jej wysokich, czarnych szpilek rozchodził się niesamowicie głośno. Była zła za dobór tych butów. Nie chciała zwracać na siebie uwagi, a właśnie to zrobiła. Trzy pary oczu spojrzały na nią z ciekawością. To właśnie wtedy zobaczyła go po raz pierwszy. Siedział na jednym z krzeseł, sprawiając wrażenie znudzonego. Zachowywał się tak jakby, co najmniej był zmuszony do przyjścia tutaj, w przeciwieństwie do drugiego chłopaka i kobiety. Minęło parę sekund zanim zorientowała się, kim jest ta rodzina. Poczuła ogromny ból, a przede wszystkim wstyd. Odwróciła się szybko, tak aby dłużej nie narażać się na kontakt wzrokowy.  Po chwili do środka weszła niska, drobna kobieta w towarzystwie wysokiego, młodego mężczyzny. Czarne włosy mieniły się od kropel deszczu, a jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Podeszła do dziewczyny nie mówiąc zupełnie nic. Dopiero z bliska widać było, jak bardzo jej twarz jest zmęczona. Zmarszczki w koło oczu były coraz bardziej widoczne, a czerwone usta układały się w cienką, prostą linię. Po chwili podszedł do niej i chłopak, który delikatnie ją przytulił. Była wdzięczna losowi, że jej brat także przyjechał. Cisza w pomieszczeniu przeszywała wszystkich zebranych. Dopiero po 10 minutach drzwi do Sali sądowej otworzyły się.

Apelacja od wyroku w sprawie karnej przeciwko Dariusowi Dietz.

Darius Dietz 13 marca 2004 roku uznany za winnego zabójstwa Jörga Kaulitza, został skazany na 25 lat pozbawienia wolności. Oskarżony wniósł wniosek apelacyjny, o skrócenie wyroku do 15 lat. Prosimy obie strony o głos.

Widział jak bardzo zdenerwowana jest ta młoda dziewczyna. Miał wrażenie, że gdyby nie chęć zachowania kamiennej twarzy, wybuchła by tutaj płaczem. Przez chwile nawet jej współczuł, chciał podejść i powiedzieć ‘ Nie musisz się obwiniać’. Było mu jej okropnie żal.

Świadek Amelie Dietz.

- Czy przychyla się Pani do wniosku pańskiego ojca?
- Uważam, iż nie mam w tej sprawie nic do powiedzenia. Jest on dla mnie obcym człowiekiem, znałam go tylko przez pierwsze lata mojego życia.
- Proszę udzielić sądowi odpowiedzi na zadane pytanie.
- Tak, przychylam się do tego wniosku.

Tego się nie spodziewał.

Widział jak wybiega z budynku. Deszcz ciągle nie przestawał padać. Jej czarny płaszcz rozwiewał wiatr, a włosy przyklejały się do twarzy. Powiedział matce i bratu, że musi ochłonąć, co było totalnym kłamstwem. Zauważył, że rodzicielka dziewczyny, odjechała samochodem, zupełnie nie przejmując się swoją córką. Pobiegł za nią.


- Amelie! – jego głos zadziałał na nią jak magnes. Wręcz kazał jej się zatrzymać.
- Czego chcesz? Chcesz powiedzieć, jaką jestem suką, tylko dlatego, że podjęłam taką decyzję? A może chcesz wiedzieć, dlaczego?
- Nie chcę wiedzieć dlaczego.
- To po co… - nie zdążyła powiedzieć tego, co chciała gdyż niski głos natychmiast jej przerwał.
- Sam nie wiem. Może masz ochotę na kawę?

Ciemnowłosy chłopak, przyglądał się tej sytuacji z uśmiechem na ustach.


Dokładnie pamiętała, co sobie pomyślała przyjmując zaproszenie. Była pewna, że chce po prostu iść z nią do łóżka, odreagować napięcie spowodowane wydarzeniami dnia. Jednak z każdym kolejnym spotkaniem stawał się jej coraz bliższy. Nie chodziło tylko o kontakty fizyczne. Czuła, że stopniowo się od siebie uzależniali. Zbliżali się do siebie przede wszystkim psychicznie, stopniowo budując relację, której żadne z nich nie potrafiło zrozumieć. Codziennie zastanawiała się czy aby na pewno dokonała dobrych wyborów.  Bała się tego, co może nadejść, bała się tras zespołu, koncertów w przeróżnych miastach świata. Przede wszystkim bała się powrotu starego Toma.


Bo mówią, że tacy jak on, nigdy się nie zmieniają.

Drzwi od balkonu otworzyły się, a ona poczuła na swojej tali lekki uścisk.
- Czemu nie śpisz? – pełne usta chłopaka zetknęły się z jej szyją, powodując przyjemne uczucie ciepła.
- Nie mogłam spać, która godzina?
- Ósma – nie przypuszczała, że będzie stać na balkonie, aż półtorej godziny. Miała ochotę znów zatopić się w myślach, ale niestety zostały one przerwane przez nieustannie dzwoniący telefon czarnowłosego, który zniknął w salonie. Weszła do środka, uważnie przyglądając się chłopakowi. Jego wyraz twarzy zmienił się diametralnie. Widziała, że coś się stało, że humor od razu mu się popsuł, ale bała się pytać.
- Kochanie… - czekoladowe spojrzenie wcale nie mówiło nic dobrego. Zdawało się jej, jakby ta chwila trwała wieczność. Nienawidziła takich sytuacji.
- Dzwonił David. Muszę jechać do studia…
- Po co? Mieliście mieć teraz wolne. Tom nie mów mi tylko, że… - nie zdążyła dokończyć zdania, gdyż niski głos szybko ją uprzedził.
- Wyjeżdżam – obserwował jak jej mina nagle się zmienia, jak oczy zmieniają się w małe szparki, a policzki dostają koloru coraz mocniejszego różu – przepraszam, że ci wcześniej nie powiedziałem. Musimy wyjechać do stanów jutro wieczorem. Trasa rozpoczyna się za półtora tygodnia, ale David właśnie powiedział, że musimy załatwić parę rzeczy wcześniej.
- Do jasnej cholery Tom! Dlaczego mówisz mi o tym tak spokojnie! Kiedy zamierzałeś mi powiedzieć o tej pieprzonej trasie?! Godzinę przed odlotem?! – była zła, wręcz wściekła. Od momentu przebudzenia miała dziwne przeczucie, że nie do końca wszystko będzie w porządku. Miała ochotę rozpłakać się, tupnąć nogą i niczym małe dziecko wymusić na nim zostanie. Jednak wiedziała, że nie może, ponieważ nie ma takiego prawa.
- Amelie… - starał się przyjąć jak najbardziej czuły ton. Doskonale wiedział, jaka będzie jej reakcja na trasę, szczególnie iż ta zapowiadała się być naprawdę długa.  To właśnie dlatego odkładał decyzję oznajmienia jej o wyjeździe, ponieważ zwyczajnie się bał – czy my musimy rozstrzygać to w taki sposób?
- Daj spokój, nie chcę nawet wiedzieć, od kiedy wiedziałeś o tej trasie. Gdybyś powiedział mi w momencie, w którym sam się o tym dowiedziałeś, wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej.
- Super – powiedział pod nosem i wyszedł do łazienki. Nie chciało mu się słuchać jej godzinnego wywodu. Nie miał ochoty na reprymendę. Wziął szybki prysznic, po czym ubrał się i nie mówiąc ani słowa wyszedł. Powiew letniego wiatru dodatkowo go rozbudził. Wsiadł do swojego Cadillaca i już po 15 minutach był na miejscu.  Gdy tylko wszedł do pomieszczenia czuć było koncertową atmosferę. Jednak ta znacznie różniła się od tej, która panowała tu pięć lat temu.


Czwórka młodych chłopców siedziała na wygodnych fotelach. Wszyscy byli uśmiechnięci i rozproszeni. Ich emocje sięgały zenitu, bowiem już za dwa dni mieli wyruszyć w swoją pierwszą trasę koncertową. Każdy z nich nie mógł się już doczekać.
- David! Jeźdźmy już dziś! Zwiedźmy miasto, zapoznajmy się z halą! – czarnowłosy wokalista prosił swojego menagera, a jego oczy błyszczały mu z podekscytowania.
- Uważam, że to bardzo dobry pomysł! – zawtórował mu brat, po czym przybili sobie piątkę.
- Ja także jestem za! – powiedział basista, po czym potrząsnął zabawnie swoimi dłuższymi, lekko kręconymi włosami.
- I ja również – z uśmiechem na twarzy oznajmił swoje zdanie niski blondyn.
- No to w takim razie nie mam tu nic do powiedzenia – David Jost zaśmiał się szczerze, ogromnie cieszył się, że trafił na tak zgranych podopiecznych.
- Jeeest! – krzyknął czarnowłosy i wyszedł na środek pomieszczenia, wyciągając przed siebie rękę.  Cała reszta poszła w jego ślady. Cztery dłonie ułożyły się jedna na drugą, po czym wybiły się do góry.
- Wir sind Tokio Hotel! – głosy chłopców głośno rozbrzmiały w budynku.

Tom prychnął cicho na wspomnienie sprzed paru lat. Nie wiedział, co się z nimi stało. Cofając się wstecz, nigdy by nie pomyślał, że oni sami zmienią się aż tak bardzo. Nie przypuszczał, że po latach to wszystko przyjmie tylko jedną nazwę. Pieniądze.
- Jak zwykle ostatni – średniego wieku mężczyzna podał gitarzyście rękę na przywitanie.
- Wybacz, miałem w domu małą sprzeczkę.
- Oho, czyżbyś dopiero teraz powiedział jej o wyjeździe? – Georg zapytał z głębi pokoju, po czym również przywitał się z czarnowłosym
- Jakbyś zgadł – powiedział spokojnie, tak, aby nie dało się po nim poznać, że jest tym przejęty.
- Nie możesz po prostu zabrać jej ze sobą? – Chwile zastanawiał się nad pytaniem basisty. Zupełnie nie myślał o takim rozwiązaniu. W momencie, gdy na jego twarzy zaczął pojawiać się uśmiech, stanął przed nim jego własny brat.
- Chyba sobie żartujesz. Jeśli ona pojedzie, to ja nie jadę. – powiedział kpiącym głosem, do którego wdarła się nutka obrzydzenia. Mówił o niej tak, jakby była dla niego najgorszą rzeczą na świecie. Wszyscy w pokoju spojrzeli się na braci, czekając aż wszystko przerodzi się w kłótnie. Każde ich spotkanie tym właśnie się kończyło. Cała reszta zespołu, zupełnie nie rozumiała tego, co stało się z bliźniakami. Ich wszystkie rozmowy przepełnione były goryczą, a spojrzenia nienawiścią. Mimo, iż każdy z nich doskonale wiedział, kim była wybranka Toma, w zupełności ją akceptował. Nie wchodziła ona w życie zespołu, nigdy nie manipulowała chłopakiem, tak jak to potrafiły robić inne dziewczyny. Była całkowicie normalna, można by powiedzieć, że zbyt normalna dla gitarzysty.
- Spieprzaj Bill – jego wyważony ton głos zdziwił wszystkich. Posłał wokaliście ironiczny uśmiech i odszedł w stronę instrumentów.

Dwoje trzynastoletnich chłopców siedziało na wzgórzu, obserwując swojego bawiącego się psa.
Obydwaj uśmiechnięci, przepełnieni miłością do życia, potrafiący cieszyć się z każdego drobiazgu.
- Tom, my zawsze będziemy razem?
- Na zawsze – zaśmiał się wesoło.
- Razem pokonamy wszystkie przeciwności, przemierzymy świat i będziemy robić muzykę. Zawsze razem, nigdy osobno.
- Nigdy.

Miał ochotę wyjść z budynku i nigdy tu nie wrócić. Nie miał zamiaru ustępować, ani akceptować tej dziewczyny. W końcu to ona ich poróżniła, a on powinien go zrozumieć. Jednak to działało zupełnie inaczej. Zdawał sobie sprawę z tego, że jego brat naprawdę się zakochał.

Es macht mich fertig.
Es ist gegen meinen Willen.
Es ist gegen jeden Sinn.
Ich hasse sie dafür
Es ist gegen meinen Willen.

Po pewnym czasie atmosfera nieco się przerzedziła. David omawiał wszystkie szczegóły wyjazdu, mówił o wszystkich koncertach, wywiadach i sesjach, które na nich czekają. Nie pytał ich o zdanie, bo wszystko było takie oczywiste.
- Samolot mamy jutro o 8 rano. Punkt 6 macie być na lotnisku, żadnych spóźnień. Wszystko jasne?Cała czwórka tylko przytaknęła. Nie mieli zamiaru rozwodzić się nad tym wszystkim. Musieli po prostu odbębnić kolejną trasę i zarobić kolejne pieniądze, chociaż dotychczasowych mieli pod dostatkiem.
- Planujemy w między czasie wpaść do Niemiec? – pytanie Toma brzmiało bardzo oznajmująco. 
- W między czasie 5 dni wolnego, jeśli będziesz chciał przylecieć, nie będę stał Ci na drodze – Menager uśmiechnął się delikatnie. Z gitarzystą miał najlepszy kontakt z całej tej czwórki. Myśleli oni bardzo podobnie i nadawali na tych samych falach.
- W porządku. To wszystko?
- Tak, możecie już jechać. Pamiętajcie punkt 6 na lotnisku! – krzyknął za wychodzącą czwórką.
Tom szedł jako pierwszy. Był spokojny, gdyż wiedział, że nie może sobie pozwolić na jakikolwiek wybuch emocji przed Amelie. To miał być ich wieczór i chciał, aby był jednym z najpiękniejszych w ich życiu.
- Na razie - powiedział, po czym wsiadł szybko do samochodu,

Patrzył jak czarny Cadillac jego brata oddala się coraz szybciej. Był zły, a może było mu przykro. Sam już do końca nie wiedział.  Miał przeczucie, że ta trasa wszystko zmieni, chociaż kompletnie nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego.
- Mam nadzieję – powiedział sam do siebie, zupełnie zapominając o reszcie zespołu, która stała tuż koło niego. Cała ich uwaga skupiała się teraz na czarnowłosym.
- Na co? – zapytał Georg, patrząc na niego dziwnie.
- Na nic – powiedział wymijająco nie chcąc drążyć tego tematu.
- Bill, odpuść. Gdyby mieli się rozstać, już dawno by to zrobili. On ją kocha – ostatnie słowa basisty dźwięczały mu w uszach. Czy naprawdę nie był w stanie dopuścić do siebie tej myśli? A może już dawno zdał sobie z tego sprawę. To go bolało. Bill Kaulitz, bożyszcz miliona nastolatek na świecie czuł się samotny.
- Mało mnie to interesuje. Zresztą, znając Toma, to nie wytrzyma on tyle czasu bez dziewczyny. Więc niebyłym taki pewien, czy przetrwają tą trasę – powiedział pewnie i stanowczo, tak, że jego słowa ciągle odbijały się echem w uszach reszty. Zarówno Gustav, jak i Georg nie mieli nic przeciwko temu związkowi. Wręcz przeciwnie, nowa odsłona ich przyjaciela, podobała im się.
- Nie wiem, czy zamierzacie tu tak stać, ale ja jadę. Do jutra.

Wszedł do mieszkania, spodziewając się wszystkiego, ale nie ciemności i przeszywającej ciszy. Przeraziło go to. Wszystkie zasłony w oknach były opuszczone, nie pozwalając promieniom słonecznym oświetlić mieszkania. Jednak już z daleka dostrzegł uchylone drzwi i drobną sylwetkę, opierającą się o barierkę balkonu. Zdjął buty i odwiesił bluzę na wieszak, po czym skierował się w jej stronę. Kasztanowe włosy związane były w koński ogon, ukazując długą, gładką szyję. Obcisła, biała koszulka uwydatniała wcięcie w jej tali. Krótkie, beżowe spodenki, opinały jej zgrabne pośladki i odkrywały nogi. Mimo zwykłego ubioru, wyglądała bardzo seksownie. Zdenerwował się sam na siebie, za to, że w takiej chwili myśli tylko o jednym. Potrząsnął głową i ruszył w stronę balkonu. Oparł swoje duże dłonie na biodrach dziewczyny, a brodę ułożył na jej ramieniu, uprzednio muskając ustami delikatnie skórę szyi. 
- Kocham cię Amelie – jego stanowczy głos, przerwał głuchą ciszę.
- Kiedy wyjeżdżasz? – starała się nie ujawniać żadnych emocji, ani tego jak bardzo boli ją ta sytuacja. Doskonale wiedziała, że musi być silna, oraz, że nie mogła mu pokazać tego, że jej życie zaczynało być mu całkowicie podporządkowane.
- Jutro o 6 mam być na lotnisku – powiedział cicho, starając się przybrać jak najbardziej czuły ton.
- Na ile? – przerażała go jej suchość i obojętność. Dawno nie widział jej w takiej odsłonie. Rzadko stawiała się mu, pokazując mu, że jednak nie ma nad nią przewagi emocjonalnej. Robiła tak tylko wtedy, kiedy doskonale wiedziała, że on nie zostawi jej samej i nie wyjdzie, trzaskając przy tym drzwiami. Dziś nie mógł tak zrobić.
- Półtora miesiąca. Mniej więcej w połowie przyjadę na parę dni – nie odpowiedziała mu. Milczała jak zaklęta, pochłonięta w swoich myślach. Resztkami sił starała się nie wybuchnąć, co było dla niej ogromnie trudne.
- Amelie, chciałbym dzisiaj zabrać cię na kolację.
- To było pytanie, czy oznajmienie? – próbowała zdobyć się na ironię, pokazać mu, że tak łatwo nie będzie dobrze. Jednym ruchem obrócił ją stanowczo, tak, że teraz patrzył prosto w zielone tęczówki. Nie zdążyła powiedzieć niczego, gdyż pełne wargi przycisnęły się do jej ust, całując zachłannie. Nienawidziła, kiedy w taki sposób pokazywał jej swoją władzę. Wiedziała, że nie miał na myśli zdominowania jej, jednak mimo wszystko tak właśnie to odbierała. Barierka, coraz mocniej wbijała się w jej plecy, a jego ciało przyciskało ją do siebie coraz mocniej. Zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli zaraz czegoś nie zrobi, to wylądują w łóżku. Nie chciała tego, nie teraz. Jej drobne dłonie wkradły się pod jego koszulkę, kreśląc palcami fantazyjne wzory na umięśnionym brzuchu. Po chwili wsunęła je za materiał jego bokserek. Widziała, że powoli zatracał się w tym, do czego dążyła. Wykorzystując sytuację wymsknęła się z jego poluźnionego uścisku. Nim się zorientował, weszła już do środka.
- To jak z tą kolacją? – uśmiechnął się do niej najpiękniej jak potrafił. Jej złość zniknęła, jednak żal pozostał. Mimo wszystko zaśmiała się perliście i musnęła ustami pełne wargi chłopaka.

*

Dochodził wieczór, a jego samopoczucie wcale nie uległo polepszeniu, jednak na myśl o nadchodzącej trasie czuł ulgę. Pragnął, aby to właśnie ona wszystko zmieniła. W głębi duszy naprawdę wierzył w to, że jeszcze będzie normalnie, że uda mu się otworzyć bratu oczy. Jedyne, co cholernie mu przeszkadzało, że jego jedynym sojusznikiem była matka. Z początku myślał, że Jost stanie po jego stronie. Jednak tak się nie stało. Na nic nie zdały się rozmowy z nim i tłumaczenia, że to prędzej czy później wyjdzie na jaw, a nawet jeśli nie, to ich wciąż psujące się relację, przy pierwszym lepszym wywiadzie dadzą mu się we znaki. Mimo wszystko David stał murem za Tomem, nie pozwalając powiedzieć na niego złego słowa. Potrząsnął głową i zamrugał kilkakrotnie. Miał ustalony cel i obiecał sobie, że za wszelką cenę uda mu się go zrealizować. Nawet, jeśli ofiarą miałaby paść niczemu winna osoba.
Jego rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi. Wstał z kanapy i odczekując parę minut otworzył drzwi. Przed nimi stała wysoka blondynka. Jej niebieskie oczy patrzyły na niego dosyć dziwnie, zupełnie tak jakby widziały go pierwszy raz w życiu.Rosanna. Miło cię znowu widzieć – donośny głos, przerwał głuchą ciszę w pomieszczeniu. Kolejny raz stała na progu tych drzwi i zastanawiała się, czy aby na pewno powinna go przekroczyć. Z każdym następnym spotkaniem miała coraz więcej wątpliwości. Jego osoba tak diametralnie się zmieniała. W ciemnych oczach nie było już ani trochę radości, przez co wydawały się jeszcze bardziej puste. Blada cera odcinała się od czarnych jak smoła włosów, a ciemne cienie pod oczami były coraz bardziej widoczne. Bała się, bała się stoczyć tak nisko jak on. Jednak czy taka osoba jak ona, może upaść jeszcze niżej?

Był początek roku 2014. Styczniowy wieczór był wyjątkowo mroźny. Narzuciła na siebie czarny, długi płaszcz i założyła wysokie czarne kozaki, sięgające jej za kolano. Szczupłe nogi okrywały jedynie czarne pończochy zakończone ozdobną koronką, oraz krótka spódniczka tego samego koloru. Stanęła przed lustrem, patrząc krytycznie na swoje odbicie. Pomalowała jeszcze tylko pełne usta, krwistoczerwoną szminką i była gotowa do wyjścia.
- No… całkiem ładnie dzisiaj wyglądasz. Do kogo się tak wystroiłaś? – usłyszała za sobą niski głos. Odwróciła się gwałtownie, patrząc mężczyźnie prosto w oczy z pogardą.
- Daj mi spokój Daniel.
- Pytam się, do kogo idziesz – zbliżył się do niej, a ton, z jakim mówił, dawał jej wyraźnie do zrozumienia, że jest jego własnością.
- Pieprz się – chciała się odwrócić jednak silne męskie dłonie zacisnęły się na jej biodrach. Oparł ją gwałtownie o ścianę, przyciskając do niej swoje ciało. Rozsunął jej płaszcz i ścisnął mocno oby dwie, duże piersi, przykryte ciasnym gorsetem. Każdym swoim ruchem pokazywał jej, jak dużą ma nad nią władzę. Przycisnął swoje wargi do jej nabrzmiałych ust i pocałował brutalnie, po czym odsunął się od niej i trzymając ją za ramiona uderzył o gładką powierzchnię ściany.
- Ostatni raz pytam się, dokąd idziesz – powiedział, a swoją dłoń zacisnął na jej szczęce.
- Do Kaulitza – cichy, wysoki głos dotarł do jego ucha, wzbudzając w nim dziwną reakcję. Odsunął się od niej, nadal patrząc jej w oczy.
- Masz go wydoić jak tylko się da. Masz dwie godziny, później ja się tobą zajmę – nie chciała już na niego patrzeć. Wydawałoby się, że jest już na granicy swojej wytrzymałości. Tylko on robił z nią, na co tylko miał ochotę. Poniewierał i traktował jak rzecz. Jednak ona nie mogła powiedzieć nic, choć tak wiele razy już próbowała.
Wyszła.


- Wejdź, napijesz się czegoś?  - był uprzejmy, tak jak zwykle. Z każdym kolejnym razem, był dla niej coraz bardziej czuły. Nie rozumiała dlaczego zaczynał traktować ją w coraz lepszy sposób. Nie pojmowała tego, w jaki sposób uzależniał ją od siebie. Jednak miała nieoparte wrażenie, że ona jest dla niego podporą, o którą zawsze mógł się podeprzeć, gdy upadał.
- Whisky.
Usiadła na wygodnej kanapie, uprzednio zdejmując płaszcz. Uważnie lustrowała pomieszczenie, które od półtora roku zupełnie się nie zmieniło. Mogłaby przysiąc, że znała na pamięć każdy szczegół w tym pokoju.
- Ile masz dzisiaj czasu? – usiadł koło niej, podając jej wypełnioną trunkiem szklaneczkę.
- Ile tylko zechcesz – na te słowa uśmiechnął się delikatnie i uniósł butelkę.
- Za nasze zdrowie, kochanie.

Tej nocy po raz kolejny zaspokajali swoje ciała. Nie były to tylko mechaniczne czynności, takie z jakimi na co dzień miała okazję się spotkać. Jego stanowczość, a zarazem delikatność, przyprawiała ją o dreszcze. Był jedynym mężczyzną, który potrafił ją zaspokoić. Jedynym, który nie tylko brał, ale i dawał. Jednym, który traktował ją jak kobietę, a nie jak dziwkę.

 *

Stała przed dużym lustrem, przyglądając się sobie i dokonując ostatnich poprawek w swoim wyglądzie. Obcisła, czarna sukienka na cienkich ramiączkach, przylegała do jej zgrabnego ciała.  Pogładziła dłońmi nieduży dekolt, na którego krańcach przyszyta była delikatna, czerwona koronka, która także zdobiła dół kreacji. Czarne, wysokie szpilki, sprawiały, że jej sylwetka wydawała się być jeszcze bardziej smukła. Przeciągnęła usta bezbarwnych błyszczykiem i spryskała lakierem, spięte w luźnego koka włosy. Była gotowa do wyjścia.  Drzwi łazienki otworzyły się, a do środka wszedł czarnowłosy chłopak. Miał na sobie białą koszule i ciemne, szerokie jeansy.
- Pięknie wyglądasz – podszedł do niej i musnął wargami jej obojczyk – tylko jednego mi brakuje. Wyjął z aksamitnego pudełka, które trzymał w ręku, piękny srebrny łańcuszek. Zapiął go delikatnie na jej szyi. Teraz jej dekolt zdobiło duże, mieniące się w łazienkowym świetle serce, wysadzane malutkimi diamencikami.
- Tom… - nie mogła wydusić z siebie słowa.
- Mam nadzieję kochanie, że ci się podoba – uśmiechnął się i przyciskając twarz do jej gładkiego policzka, objął ją w pasie.
- Jest piękny, ale…
- Nie ma żadnego ale. Wiem, co chcesz teraz powiedzieć. Och to musiało kosztować majątek! Bla, bla, bla – zaśmiał się cicho – nie ważne ile pieniędzy na to wydałem. Dla ciebie mógłbym zrobić wszystko. Zasługujesz na dużo więcej niż na to. Jednak chciałbym, żeby to serce, za każdym razem, gdy mnie nie będzie, przypominało ci o mnie. To dla mnie bardzo ważne – ujął w dłonie mieniący się przedmiot i przewrócił w palcach na drugą stronę, gdzie malutkimi, zgrabnymi literkami, wygrawerowane było „Na zawsze Twój – T. ”  Obróciła się przodem do niego i pocałowała namiętnie jego usta.
- Dziękuję, kocham cię Tom.
- Wiem skarbie, ja ciebie też – przytulił ją mocno, gładząc skórę jej odkrytych pleców – chodźmy już, mamy dla siebie jeszcze całą noc.

Usiedli w najbardziej zaciemnionym zakątku, wytwornej restauracji. Nikt nie zwracał na nich uwagi. Zamówili szampana, gdyż właśnie on był ulubionym trunkiem dziewczyny. Patrzyli sobie w oczy i nie musieli mówić nic. Kochali się, byli dla siebie wszystkim, mimo wszystkich przeciwności. On sam parę lat temu, nigdy by nie pomyślał, że kiedyś dorośnie do miłości, że całkowicie odda się jednej kobiecie. Wszystko było zupełnie takie, jakie niegdyś wymarzył sobie jego własny brat.
- Boję się Tom – jej cichy głos rozbrzmiał mu w uszach.
- Czego kochanie? Przecież wszystko jest dobrze.
- Wiem. Jest za dobrze. Ale wyjedziesz i zostawisz mnie samą, a jeśli…
- Nawet tak nie myśl Amelie. Nie mam zamiaru cię zdradzać, ani tym bardziej zostawiać. Przyjadę tak szybko, jak tylko będę mógł. Obiecuję.

Vertrau mir, bitte.
Du bist alles, was ich will.

- Kocham cię.
- Wiem, ja ciebie też. Nawet nie wiesz jak mocno.


Weszli cicho do domu. Odwiesił jej płaszcz na wieszak, razem ze swoją marynarką. Wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni, po czym ułożył na dużym łóżku. Delikatnie zsunął z jej stóp szpilki, po chwili to samo robiąc ze swoimi butami. Położył się obok niej, po czym oparł swoje ciało na łokciu. W jej zielonych oczach tańczyły radośnie małe iskierki. Muskał wargami każdy centymetr jej twarzy, po czym zatopił się w jej ustach. Drobne dłonie wkradły się pod jego koszulkę, ciągnąc ją ku górze. Oderwał się od niej na chwilę i pozbył się niepotrzebnego materiału. Masowała jego ramiona, wodząc palcami po jego mięśniach. Uniósł ją delikatnie, po to aby rozpiąć suwak czarnej sukienki. Gdy to zrobił, zsunął cienkie ramiączka i pociągnął ją w dół, odkrywając tym samym zgrabne ciało dziewczyny. To, które tak bardzo kochał i którego pożądał, tak jak nigdy żadnego. Tutaj w grę wchodziły przede wszystkim uczucia i to właśnie one stawały na pierwszym planie. Każdy ich dotyk był przepełniony bezgraniczną miłością, przez, co wszystko odczuwali mocniej, niż można by sobie to wyobrazić. Rozpięła pasek u jego spodni, ściągając je stopami, po czym dokładnie to samo zrobiła z luźnymi bokserkami. On dosyć szybko pozbył się koronkowego, czarnego biustonosza, uwalniając tym samym, dwie średniego rozmiaru kształtne piersi. Całował jej całe ciało z pasją i namiętnością, nie pomijając żadnego kawałka gładkiej skóry. Zaczepił zębami o krawędź cieniutkich stringów. Po chwili byli już całkiem nadzy, oddając się przyjemnością. Wszystko wirowało w ich głowach, a oni maksymalnie się zatracali. Oboje zachowywali się tak, jakby każdą swoją część, każdego razu poznawali na nowo, chociaż znali się już na pamięć. Kochali się i fizycznie i psychicznie i właśnie to, mogło tylko ochronić ich dusze, przed burzą, która niedługo miała nadejść.