poniedziałek, 24 sierpnia 2015

5. Szczęście?

Przychodzę z następnym rozdziałem. Serdecznie dziękuję, za wszystkie komentarze. Nawet nie wiecie, jaką sprawiają mi radość i jak bardzo motywują do dalszego pisania. Także zapraszam do czytania. Przepraszam, za wszystkie błędy, ale nie miałam czasu dokładnie tego posprawdzać. 

5.


Promyki słońca wdzierały się powoli do przestronnego pokoju. Czarnowłosy chłopak przekręcił się na drugi bok, zakrywając twarz poduszką. Znów nastał kolejny dzień, a on po raz kolejny obudził się sam. Zdał sobie sprawę z tego, że naprawdę czegoś mu brakowało.
Ciepła drugiej osoby, rozsypanych na poduszce kasztanowych włosów, charakterystycznego zapachu w jego nozdrzach. Amelie.
Ręką poszukał telefonu, po czym spojrzał na godzinę; 7:25. W Hamburgu powinna być teraz 1:25. Przecież obiecał od razu po wylądowaniu zadzwonić, więc czemu tego nie zrobił? Dlaczego zapomniał? W głębi duchu wiedział, że nie śpi. Gdy wracał późno, zawsze na niego czekała. Nie mogąc usnąć bez tej drugiej osoby, przewracała się z boku na bok.
Szybkimi ruchami wystukał na telefonie wiadomość.

Wszystko w porządku.
Właśnie się obudziłem.
Kocham Cię, dobranoc.

Wiadomość niedostarczona.

Mimo tego, że w pokoju było duszno, zimny dreszcz przeszył jego ciało. Dlaczego miała wyłączony telefon? Przecież nigdy tak nie robiła.

Minęło już tyle godzin, a Ty nie zadzwoniłeś. Zawsze czekała, prawda? Dzwoniła i pisała jak długo tylko mogła. Teraz się nie odzywa, a Ty nie wiesz dlaczego. Czy coś się stało? Czy może miała już dosyć Twojego zachowania i po prostu przestała się martwić? Na co więc czekasz? Wróć do niej, sprawdź, czy aby na pewno wszystko w porządku, czy nie stała jej się krzywda.

Racja, nie zrobisz tego. Nie możesz, bo masz obowiązki.

Chłodny głos rozbrzmiewał w jego głowie. Doskonale wiedział, że miał rację. Ale przecież cały czas o niej myślał, tęsknił za nią. Karcił się za to, że nie zadzwonił. Był zły na samego siebie, ale jednak nie miał sobie nic do zarzucenia.

Bo się pilnował i nie zrobił nic złego.

Czy te wszystkie małe rzeczy są potrzebne? Telefony, smsy, zwykłe rozmowy o niczym? Są, bo bez nich popadamy w rutynę. Mijają dni, a my nadal myślimy, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Chodzimy do pracy, wykonujemy swoje codziennie obowiązku, zachowujemy się poprawnie. Nie popełniamy błędów, więc nie staramy się z całych sił. Nie mamy powodu do niepokojów. Jednak w końcu przychodzi taki moment, że zdajemy sobie sprawę z tego, iż jednak nie wszystko układa się tak dobrze. Kolejne chwile upływają, a my wciąż stoimy w miejscu, nie robiąc żadnych postępów. I właśnie wtedy zaczynamy myśleć o tych małych rzeczach, które dotąd pomijaliśmy w swojej codzienności. Sprawach, które mogłyby nam, jak i zarówno innym, sprawić przyjemność, tych, które wprowadziłyby jakiś promyk światła w nasze życie. Wtedy właśnie, zaczynamy zastanawiać się nad tym, co zmienić, co zrobić, aby żyło nam się lepiej, jakie działania podjąć, żebyśmy byli szczęśliwi.

Nie jesteś szczęśliwy Kaulitz?

Czy był szczęśliwy? W tym momencie nie wiedział, co to słowo naprawdę znaczy. W swoim życiu przeżył już tyle faz szczęścia, że sam nie mógł stwierdzić kiedy tak właściwie je czuł. Przed oczami przelatywały mu obrazy wszystkich chwil, które mógł nazwać szczęśliwymi.

On i Bill, pierwsze jazdy na rowerze. Smukła, niewysoka kobieta z burzą rudych, kręconych włosów, biegała za nimi, śmiejąc się perliście. Mimo, że przeżywała te chwile sama, zdecydowanie mogła je uznać, za najlepsze w jej życiu.

On i Bill, pierwsze garażowe spotkania. Stara gitara ojczyma i drący się do dezodorantu brat. Rozmowy o sławie i marzeniach. Wtedy tak bardzo nierealne, że aż sami się z nich śmiali. Jednak głęboko wierzyli w to, że kiedyś nadejdzie ten dzień, w którym im się uda.

On i Bill, przypadkowo poznali dwóch innych chłopców, którzy tak jak oni gonili za dziecięcymi marzeniami. Czemu by nie połączyć sił?

On, Bill, Gustav i Georg, pierwsze próby i koncerty. Stara gitara została zastąpiona nową, a dezodorant zamienił się w mikrofon. Do ich uszu dochodziły zgrane dźwięki basu i perkusji, o tak, wtedy zdecydowanie czuł się szczęśliwy, a przede wszystkim wolny.

On, Bill, Gustav i Georg, koncert na małym festynie w Magdeburgu. To było coś. Marzenia nagle zaczęły stawiać się realne, że aż sami nie mogli w to uwierzyć. David Jost, młody, energiczny manager, szukał swojej perełki w wielkim świecie. Tej, dzięki której zdobył by cały świat. Pieniądze? Nie, wtedy nie były one priorytetem.

On, Bill, Gustav i Georg, 15 sierpnia 2005 roku. Jest! Nareszcie jest! Durch den Monsun hitem w całych Niemczech. Ludzie ich pokochali, stali się rozpoznawalni. O tak, z pewnością nigdy nie zapomni tego dnia, w którym po raz pierwszy zobaczył siebie na ekranie telewizora.

On, Bill, Gustav i Georg, rozdanie nagród Comet 2005. Nie łudzili się, mieli tylko nadzieję. Tą, co jest matką głupich, ale i ojcem wszystkich marzeń. Udało się! Pierwsza prestiżowa nagroda. Łzy szklące się w oczach, gdy wchodzili na podest, aby ją odebrać. Głos utknął w gardle, tak, że zapomniał o oddychaniu. Do tej pory, gdy widzi ten filmik, na którym tak bardzo się cieszył, wzrusza się niczym dziecko.

Tokio Hotel, koncerty, trasy, nowe miasta, państwa, kolejne płyty i nagrody, upływające lata. Tu zaczynają się schody, coraz więcej sztuczności wdarło się w ich życia, coraz więcej pazerności i chciwości. David Jost już nie szukał tej perełki, już ją znalazł i oszlifował tak, że stała się najbardziej wartościowym diamentem. Pieniądze, zdecydowany priorytet, najlepiej jak najszybciej i jak najwięcej, nie ważne jakim kosztem. Brak prywatności, możliwość normalnego życia i funkcjonowania zespołu, te rzeczy nie miały dla niego najmniejszego znaczenia.

On i Bill, rozprawa apelacyjna człowieka, który zabił im ojca. Smutek, żal, wściekłość. Amelie.

On.
Gdzie jest Bill? Przecież zawsze był blisko.
On i Amelie. Znowu poczuł to przyjemne ukłucie szczęścia. Po raz pierwszy także poczuł, że kocha. Dotychczas myślał, że to niemożliwe.

Zespół. Już nie Tokio Hotel, każdy z nich żył tak jakby osobno.

A On i Bill? Ich już nie ma, są przeszłością. Przeszłością, którą chciałby zamienić w teraźniejszość, ale nie potrafi. Niczym samotny, zagubiony człowiek, który znajdując się na morzu, nie ma żadnego kontaktu z lądem. Co może zrobić, skoro nie wie w którą stronę powinien płynąć?


- Nie jestem szczęśliwy – powiedział na głos, po czym wyszedł z pokoju.

*


Sierpień zbliżał się ku końcowi. Dni kończyły się już znacznie szybciej, a dzisiejsza noc, była zdecydowanie chłodniejsza. Zatrzymała samochód na poboczu i przekręciła kluczyk w stacyjce. Rozejrzała się do o koła. Pola, na których mimo ciemności można było dostrzec, snopki siana, oraz lasy, które były w oddali. Piękne miejsce, w którym nie dane jej było spędzić zbyt dużo czasu, a szkoda, bo nigdy w swoim życiu nie miała okazji rozkoszować się łonem natury dłużej. Spojrzała na domek, który nie był za duży, jednak mimo wszystko bardzo zadbany. Światło w jednym oknie, dawało do zrozumienia, że ktoś na pewno w nim jest. Wysiadła z samochodu i podeszła do wysokiej bramy. Bała się.

Strach, który może stać się największą zmorą człowieka. Ten, który dostarcza nam adrenaliny, mobilizuje do działania.

Nie pamiętała kiedy ostatnio tak bardzo się czegoś bała. Mimo wszystko wyciągnęła rękę i nacisnęła nieduży przycisk. Dźwięk dzwonka dobiegł do jej uszu. Serce biło jej jak szalone, nie miała pojęcia, kogo za chwilę ujrzy, ani też kogo by wolała. Łapała łapczywie powietrze, czując jak nogi miękną w zastraszającym tempie. Usłyszała zgrzyt zamka, a z drzwi wyłonił się wysoki mężczyzna. Poczuła ulgę.

- Przepraszam, że tak późno, ale..
- Wejdź – przerwał jej, niż zdołała dokończyć zdanie. Doskonale wiedział kim była i co tu robiła. Prawdopodobnie na jej miejscu postąpił by dokładnie tak samo.
- Simone nie ma, wyjechała do siostry, ale jeśli masz ochotę porozmawiać ze mną, to nie śpieszy mi się do snu. Herbaty?
- Poproszę – tyle razy słyszała od Toma o Gordonie, jako o ciepłym człowieku, który zawsze stał za nimi murem. Teraz mogła znaleźć potwierdzenie tych słow. Szczerze mówiąc, nie miała pojęcia, co taki ciepły człowiek, robił w życiu z taką kobietą jak Simone. Przerażenie nagle zniknęło, a w duszy poczuła błogi spokój. W końcu, przyszedł ten moment, w którym będzie miała okazję wyrzucić z siebie wszystko, nawet nie wiedziała kiedy rozmowa zaczęła nawiązywać się tak naturalnie.
- Naprawdę przepraszam, że nachodzę Pana o tej godzinie. To był impuls, stwierdziłam, że po prostu muszę coś zrobić, właśnie teraz, bo inaczej nigdy bym się na to nie zdobyła.
- Amelie, znam cię tylko z opowiadań. Rzadko teraz widujemy się z Tomem. Nie mogę zaprzeczyć, że to po części zasługa jego matki. Jednak pamiętaj, że wina zawsze leży po obu stronach. Choćbym bardzo chciał, nie mogę w tej sytuacji całkowicie go wybielić. Jest uparty, zawsze musi postawić na swoim i każdą kwestię, z którą się nie zgadza, wypiera.
- Wiem, doskonale to wiem… - spuściła głowę, za wszelką cenę nie chcąc spojrzeć mu w oczy.
- Nie mam o tobie złego zdania, więc nie musisz się mnie obawiać. On się zmienił. Uwierz mi, ale ani ja, ani Simone, a już tym bardziej Bill, nie przypuszczałby, że Tom się zakocha. Wyobraź sobie, że to uczucie jest na tyle mocne, że dla ciebie zrezygnował z matki i brata.
- Nawet nie wie pan, jak bardzo mi z tego powodu przykro i jak bardzo czuję się winna.
- Mów mi Gordon. Nie obwiniaj się o to. To nie ty tutaj zawiniłaś. Nic nie zepsułaś i szczerze mówiąc, nie możesz nic naprawić. Dopóki oni nie rozstrzygną tego między sobą, to w niczym nie pomożesz. Może warto by było porozmawiać z Tomem?
- Próbowałam, ale tak jak już mówiłeś, to nie ma znaczenia. Jest zbyt uparty, nie da mu się nic przetłumaczyć.
- Jesteś tą osobą, która może na niego wpłynąć. Głęboko w to wierzę. Jestem przekonany, że on wcale nie jest szczęśliwy, a chyba nam wszystkim na tym szczęściu by zależało.
- Ale Simone nigdy mnie nie zaakceptuje. Tego się boję. Tego, że wszystkie moje starania pójdą na marne. Kto wie, czy jeśli dziś byłaby w domu, to wpuściłaby mnie do środka? Jestem rozbita, nie wiem co robić. Jest mi niezmiernie przykro, bo wiem ile dla Toma znaczy słowo rodzina. Z pewnością dużo więcej niż dla mnie. Nigdy nie chciałam stanąć między nim, a bratem, czy matką…
- Wiem o tym. Simone w głębi serca cię kocha, dlatego, że pokochałaś jej syna. Ale i także dlatego, że on pokochał ciebie. Jesteś słońcem, które rozjaśniło jego życie, jednocześnie będąc burzą, która dokonała pewnych zniszczeń. Jednak pamiętaj, wszystko jest do naprawienia.


Bo po każdej burzy, wschodzi słońce.

- Pamiętaj, to ty jesteś tym słońcem. A przecież bez niego nie da się żyć. Na górze, po prawej stronie, jest pokój Toma. Prześpij się, Simone wróci jutro po południu. Sama zdecydujesz, czy do tego czasu zostaniesz – posłał jej ciepły uśmiech.
- Dziękuję. Cieszę się, że to ty byłeś tym, który kiedyś dał im nowe życie. Zasłużyli na to  – wstała, po czym bez wahania skierowała się na górę.

*

Jasnowłosa blondynka szła szybko ulicami Hamburga. Czuła się brudna i wykorzystana. Zdawałoby się, że już przywykła, że przecież takie właśnie życie wybrała.

Wiedziała, że popełniła błąd.
Błąd, który kosztował ją życie. Ten, który wypłukał z niej całą radość.

Łzy spływały po jej bladych policzkach. Nikt się na nią nie patrzył, ani też nie zapytał, czy coś się stało. Miała wrażenie, że każdy z przechodniów doskonale wiedział, kim była. Czasami wydawało jej się, że ma to wypisane na czole, niezależnie od tego, jak wyglądała, czy gdzie aktualnie się znajdowała. Wiedziała, że przyszedł ten moment, w którym musiała podjąć decyzję. W głębi duszy już ją podjęła. Teraz, albo nigdy.
Zatrzymała pierwszą taksówkę.
- Na lotnisko.

Łzy nagle przestały płynąć. Pojawił się promyk nadziei na szczęście.

Gdy podchodziła do kasy, nie zdawała sobie sprawy z tego, jak żałośnie musiała wyglądać. Nie miała przy sobie żadnych bagaży, oprócz małej, czarnej torebki, z której bezustannie wydobywał się dźwięk dzwoniącego telefonu. Naciskając jeden przycisk, który sprawił, że aparat się wyłączył, poczuła się wolna.
Weszła na pokład samolotu, po czym zajęła miejsce. W końcu zdobyła się na ucieczkę, która mogła pociągnąć za sobą wiele konsekwencji. Mimo pochopności, w głębi serca wiedziała, że tylko tak może postąpić.


Bo nie chciała być tą, którą mogą mieć wszyscy.


- Nowy Jork, na pewno będzie lepszy.

czwartek, 13 sierpnia 2015

4. Zawsze kłamiesz wtedy, kiedy wiesz, że inni mają rację.

Witam serdecznie. Wybaczcie tą chwilową nieobecność, ale jestem na wakacjach. Korzystając, z chwili wolnego, dodaję 4. Jest ona zdecydowanie krótsza, niż poprzednie części, aczkolwiek nie mogłam tego inaczej rozwiązać. 

Convulette - nawet nie wiesz jak przyjemnie czyta się takie słowa. Obiecuję, że nie zniknę. I dziękuję za przecudny komentarz.

4.

Siedział sam w zadymionym pokoju. Jego czarne włosy były mokre od potu, a oczy podkrążone ze zmęczenia. Kilka lat temu, wieczór po koncercie wyglądał zupełnie inaczej. Wszyscy razem bawili się, jedli pizzę, albo zwiedzali okolicę. Teraz został sam, na swoje własne życzenie. Był zmęczony życiem, bogactwem i tym, co inni od niego oczekiwali. Zsunął się trochę niżej i oparł ciężką głowę o oparcie fotela. Nie zdążył dobrze zamknąć powiek, a w pokoju rozbrzmiało donośne pukanie.
- Tak? – sam nie poznał swojego ochrypłego głosu. Do pokoju wszedł wysoki, dobrze zbudowany brunet, który w dłoniach trzymał dwie szklanki z bursztynowym trunkiem.
- David
- Tom, czemu nie wyszedłeś? – zapytał śmiało, podając mu naczynie. Ten łapczywie wziął dużego łyka, opróżniając je. Nie wiedział, co odpowiedzieć.
- Chcę ją tu ściągnąć Jost, nie mogę zostawić jej samej.
- Jest dorosła, tak jak i ty. Sam musisz podjąć decyzję – spojrzał na niego z oczami pełnymi doświadczenia. Gitarzysta był świadom tego, co przeżył jego menager. Wiedział o kobietach, o zdradach, o  jego wiecznie czekającej żonie. Pamiętał także noce, w których to alkohol lał się strumieniami, a on razem z nim zatapiał się w tym wszystkim. Był dla niego jak ojciec, mimo, że wcale nie był na niego odpowiednim materiałem.
- Jost proszę cię. Znasz mnie dobrze, jak myślisz ile wytrzymam? Ile imprez będę musiał opuścić? Akurat ty powinieneś wiedzieć, jak ciężko zachować samokontrolę.
- Nie musisz iść w moje ślady. Możesz być wierny i czekać na swoją kobietę.
- Chcę ją tu ściągnąć, po to, aby pokazać sobie i wszystkim, że są w błędzie, że wytrzymam, że to ta jedyna. Chcę to ogłosić całemu światu, nie chcę dłużej czekać Jost – jego wzrok przeszył starszego mężczyznę na wylot. Przed oczami ukazał mu się młody, zdeterminowany młodzieniec, który nie do końca wiedział, czego chce.
- Dobrze wiesz, że to niemożliwe. Taki był warunek. Masz moją aprobatę, dopóki to nie wyjdzie na jaw – odwrócił wzrok, świadomy ataku ze strony chłopaka.
- Ile jeszcze David?! Kiedy chcesz powiedzieć stop? Jaka suma na koncie cię zadowoli?! – powoli czuł, że traci nad sobą panowanie. Wziął kilka głębokich oddechów i opróżnił szklankę whisky. Czekał na odpowiedź, ale usta menagera milczały jak zaklęte. Podpalił papierosa i zaciągnął się gęstym dymem.
- Jeszcze nie teraz Tom, kiedyś będziesz mi za to wdzięczny. Kocham cię jak syna, zdaje sobie sprawę z tego, że popełniłem wiele błędów, ale ujawnienie waszego związku nie jest dobre ani dla ciebie, ani dla kariery, ale także nie jest dobre dla niej. Pomyśl tylko, jak to sobie wyobrażasz? Ataki rozżalonych dziewcząt, które nie pozwolą jej przejść ulicą, wsiąść do samochodu! Zrozum w końcu, że więcej prywatności masz teraz, niż miałbyś wtedy.
- Pieprz się Jost – wstał chwiejnym krokiem z fotela i wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami. Znowu za dużo wypił, bo nie umiał sobie poradzić z problemami. Wiedział, że David miał racje w tym co mówił. Gdyby się ujawnili, zostawiła by go, nie wytrzymałaby presji. W swoim dwudziestokilkuletnim życiu, osiągnął tak wiele, że nie był wstanie tego ogarnąć. Zapomniał już, jak to jest mówić nie, kiedy wszyscy inni mówią tak. Z łatwością pozbył się swojej asertywności, swoich przekonań. Tylko przy niej pokazywał prawdziwego siebie, upartego samca, zadufanego w sobie egoistę.
Usiadł przy barze hotelowego lobby. Zamówił szklankę whisky. Obok niego usiadła długonoga blondynka. Jej kręcone włosy opadały gładko na ramiona, a powieki zdobiło zbyt dużo ciemnego cienia.
- Witaj – jej piskliwy głos wdarł się do jego uszu, gwałtownie przypominając, że to nie ta kobieta siedzi u jego boku.
- Nie jestem zainteresowany – spojrzał się na nią bezczelnym wzrokiem, takim, który niegdyś działał na kobiety jak magnez. Jednak teraz się nie uśmiechał, jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.
- Wybacz, siedzisz tu całkiem sam, myślałam, że czekasz…
- Ale nie na ciebie – wszedł jej w słowo i zszedł z wysokiego barowego krzesła. Rzucił pieniądze na blat. Spokojnym krokiem wrócił do swojego pokoju, po czym od razu skierował się na balkon. Z kieszeni obszernych spodni wyjął kwadratową paczuszkę. Gdy jego ręce zetknęły się z zimną barierką, przeszedł go dreszcz. Podpalił papierosa i mocno się zaciągnął. Siwy dym powoli wtapiał się w ciemność, tak jak jego myśli. Nie wiedział, co tu właściwie robił, czemu po raz kolejny pozwolił sobą manipulować. Nic, co znajdowało się teraz wokół niego nie sprawiało mu przyjemności. Muzyka, już nie była muzyką, rodzina, nie była rodziną, przyjaciele, nie byli przyjaciółmi. Czuł się oszukany, w pewnym stopniu, przez samego siebie, bo przecież wierzył w marzenia. Jak szaleniec starał się spełnić wszystko, co tylko chciał osiągnąć. Po trupach do celu, nic innego nie było ważne. Egoista, zapatrzony w swoje pragnienia, nie patrzący na to, co zostawiał za sobą. Co teraz było jego marzeniem? Czego teraz pragnął?

Jej.

Dlaczego więc miał wrażenie, że wszystko runie? Czemu dla niej nie zrezygnował z tego, co już nie było ważne? Nie umiał odpowiedzieć na te pytania. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego nadal brnął w coś, co nie sprawiało mu już radości, tym samym odrzucając to, co było dla niego wszystkim.

Czy rzeczywiście było wszystkim? 

Słysząc roześmianych członków zespołu, którzy wrócili do hotelu, poczuł żal. Poczuł się wykluczony.

Dlaczego? Przecież to już nie dla Ciebie.
Wiem.
To czemu czujesz się źle? Nic się nie zmieniłeś, Tom.
To nie prawda, kocham ją.
Czy aby na pewno? Przecież chcesz robić to co oni robią. Nie jesteś sobą.
Jestem.
Kłamiesz. To dla Ciebie wygodne, zawsze kłamiesz wtedy, kiedy wiesz, że inni mają rację.

Jego pięść zderzyła się ze ścianą.

*
Pogoda za oknem nie sprawiała, że nastrój automatycznie się poprawiał. Krople deszczu uderzały w szyby okien, tak jakby chciały wedrzeć się do środka. Rozejrzała się po pomieszczeniu, szukając wzrokiem jakiejkolwiek oznaki tego, że mimo upływu czasu, on wciąż o niej pamiętał, jednak nic nie znalazła.
- Śniadanie? – niski głos dobiegł do jej uszu.
- Nie, dziękuję.
- Jesteś taka chuda, nie karmi cię on, czy co? – zaśmiał się głośno, spoglądając na nią pełnymi troski oczyma. Czuł do niej żal, pamiętał rzeczy, których nie mógł jej wybaczyć. Z drugiej strony, zdawał sobie sprawę z tego, jak trudno musiało jej być i z jak wieloma rzeczami przyszło jej się zmierzyć.
- Sebastian, proszę cię. Co u mamy? – jego uśmiech nagle znikł z twarzy, a na jego miejsce wstąpił grymas.
- Nic.
Nie pytała o więcej. Zdawała sobie sprawę z tego, że równie dobrze mogła już nie być jej córką. Od kąt tylko sięgała pamięcią zawsze próbowała nimi manipulować, wszystko musiało być tak, jak chciała. Nigdy nie brała pod uwagę sprzeciwu. Moment w którym oboje oznajmili jej, że wyjeżdżają, Amelie zapamięta do końca życia. Krzyk i wyzwiska, bo przecież zostawiają ją, tą, która ich wykarmiła, dała im życie.

Dała im życie, tylko po to, żeby odbierać je im każdego dnia.

- Pije? – nawet nie wiedziała kiedy, cichy szept wydostał się z jej ust.
- A jak myślisz? Ledwo sobie poradziła z naszą wyprowadzką, więc możesz sobie tylko wyobrazić jak zareagowała na wiadomość, że odeszłaś, albo raczej z kim to zrobiłaś.
Nie była w stanie tego zrozumieć. Przecież ojciec porzucił ich, nie przejmował się nimi. Dał im wolność. Nigdy nie był dobrym człowiekiem, nie dbał o to, żeby zapewnić rodzinie dostatnie życie, a po czasie nawet nie starał się o jakikolwiek kontakt. Dlaczego więc matka wciąż go kochała? Czy to, że zabił nie było wystarczającym powodem, aby przestała?
- Wypuszczą go? – zdawała sobie sprawę z tego, że zaczyna milion wątków na raz, a żadnego nie może dokończyć. Chciała tylko zaspokoić swoją ciekawość.
- Ojca? Tak, przyjęli apelację.
- Dlaczego?
- Mnie się pytasz? To ty powiedziałaś przed wszystkimi, że tego chcesz.
Czy chciała? Może jednak była podobna do swojej rodzicielki, bardziej niż by się wydawało.
- A co miałam powiedzieć? – widziała, że był zły, że on wcale tego nie chciał.
- Nie wiem. Rozumiem, że byłaś mała gdy odszedł, że nigdy nie miałaś ojca. Ale ja go miałem, a to była jedna z najgorszych rzeczy, jaka mogła mi się przytrafić. Wiedziałaś o tym Amelie, wiedziałaś.

Miał rację. Cholerną rację. Wiedziała, że pił, bił i zdradzał ich matkę. Nigdy nie poczuwał się do odpowiedzialności bycia ojcem. Dwójka dzieci, to było dla niego za dużo. Czasami łapała się na tym, że mimowolnie go usprawiedliwiała. Chciała wiedzieć, czy ją kochał.

Bo czy można nie kochać dziecka?

- Cieszę się, że byłeś moim starszym bratem, Sebastian. I przepraszam, że cię skrzywdziłam. Masz rację, nigdy nie miałam ojca, ale ty zawsze starałeś się go zastąpić i dziękuję ci za to.
- Nie ważne, nie będę do tego wracać, bo co miałbym ci powiedzieć? Mam po prostu nadzieję, że dostałaś już to, czego chciałaś – żal, uczucie, które go przepełniało było aż nazbyt widoczne.
- Wybaczysz mi kiedyś?
- Zraniłaś mnie, ale jesteś moją jedyną siostrą. Mimo wszystko uważam, że powinnaś już iść. Daj mi to wszystko przemyśleć, odezwę się do ciebie – rozumiała, mimo, że nie byli do siebie podobni. Ona wybaczała, zawsze, ale on nigdy nie zapominał. Podniosła się z kanapy, zarzucając torebkę na ramię. Przytuliła go, tak mocno jak tylko potrafiła. Była mu wdzięczna za to, że ją wysłuchał.
- Kocham cię i zawsze będę twoją siostrą – zatopiła wzrok w zielonych tęczówkach, a on przytaknął.

Wyszła, dając mu czas na wybaczenie.
Rozejrzała się po parkingu, szukając swojego samochodu. Gdy tylko w nim usiadła, wyjęła z torebki telefon.

Obiecał, że zadzwoni.
Nie zadzwonił.

*

Spięła blond pukle w wysoki kucyk, a po ustach przejechała tylko bezbarwnym błyszczykiem. Niebieskie tęczówki lustrowały dokładnie odbicie w lustrze. Wyglądała zwyczajnie, jak nikomu nieznana młoda kobieta. Pogładziła białą koszulkę, a na zgrabne nogi naciągnęła niebieskie jeansy. Dzięki bogu, była sama w mieszkaniu. Poczuła się wolna. Wolna od ciężkiego makijażu i obcisłych ciuchów, a przede wszystkim od samej siebie.
Zdawała sobie sprawę z trybu życia, jaki prowadziła. Wiedziała też, jak ciężko byłoby jej się on niego uwolnić. Zostałaby całkiem sama, bez środków do życia, bez przyszłości, bez przyjaciół i rodziny. Jakie mała by szasnę na lepsze życie?

Prostytutka
Morderczyni

Żadne.

Dźwięk telefonu rozbrzmiał w pomieszczeniu, na co podskoczyła lekko.

Nowy  Jork byłby lepszy z Tobą.
Mam nadzieję, że nie miałaś przeze mnie kłopotów.
Tęsknie,
B.

Uczucie ciepła rozlało się po jej ciele. Tęsknił za nią. Nie wiedziała, co mu odpisać. Tej relacji na pewno nie można było nazwać zdrową. Narkotyki i seks, tylko to ich łączyło.
Ale, czy aby na pewno?

Napisał, że tęskni.

W Nowym Jorku są miliony takich jak ja.
Weź się w garść.
Jesteś wolnym człowiekiem, cały świat stoi przed Tobą otworem.
Proszę, nie zmarnuj tego,
R.

Nie napisała, że tęskni. Dlaczego? Przecież tęskniła, ale w jej świecie nie było miejsca na miłość, dlatego wiedziała, że musi sobie odpuścić. Nie chciała, aby spieprzył sobie życie.

Życie, o którym ona mogła tylko pomarzyć.

*

Wyszedł ze swojego pokoju i skierował się do drzwi na przeciwko. Zapukał szybko, a tuż po chwili pojawił się w nich uśmiechnięty basista.
- Wchodź stary! – pośpiesznie omiótł pomieszczenie wzrokiem, który zatrzymał się dłuższą chwilę na czarnowłosym. W momencie, gdy ich spojrzenia się spotkały, zapadła niezręczna atmosfera. Jego brat pośpiesznie wstał z fotela, odgaszając uprzednio papierosa w popielniczce.
- Pójdę już – zachrypnięty głos dotarł do wszystkich. Nim zdążyli zaprotestować, chłopaka już nie było.
- Musicie to jakoś rozwiązać – cicho powiedział perkusista.
- To nie takie proste Gustav. Co mam zrobić? Nie mam za co go przepraszać – powiedział gitarzysta, akcentując wyraźnie ostatnie słowo.
- Tom, to jest twój brat i najwyraźniej ma jakieś problemy. Jeśli go tak zostawisz, to się stoczy, prędzej czy później.
- Tylko ja tu jestem? On ma 25 lat, a zachowuje się tak, jakby miał 15. Nic na to nie poradzę, niech pójdzie do terapeuty, skoro nie może sobie poradzić ze szczęściem własnego brata.
- Wiesz, że on zawsze był o ciebie zazdrosny, pomyśl jak zmieniło się jego życie przez ostatni rok – tym razem basista pozwolił sobie na komentarz zaistniałej sytuacji – to nie jest tak, że on jest na ciebie zły. Cały świat mu się zawalił i nie wie jak sobie z tym poradzić.

Zbyt dumny, żeby przeprosić.
Zbyt uparty, żeby przyznać się do błędu.

- Wiesz Georg, to nie ja jestem tutaj tym złym, a żadne z was nie pomyśli o tym, jak ja się czuje w tej sytuacji. Mój własny brat mnie nienawidzi, a matka nie chce mnie znać. Do tego wszystkiego, dochodzi Jost, który każe wszystko ukrywać i kobieta, która we mnie wierzy bardziej, niż na ja sam. Wiecie co, ja też już pójdę.

Wyszedł, bez słowa pożegnania. Kiedyś byli jednością, która uparcie walczyła o spełnienie swoich dziecięcych marzeń. Dzisiaj, każde z nich, pragnie spełnić te swoje, osobiste, wzajemnie się przy tym wykluczając. Świat ich pokochał, a oni stopniowo przestawali kochać siebie. Jedyne co im pozostało, to walczyć o to, co będzie.

Tylko czy jeszcze mają siłę? 

niedziela, 2 sierpnia 2015

3. Dann wird alles gut. Alles gut.

Przed Wami, 3.  Na początku chciałabym przeprosić, za wszelkie błędy i powtórzenia, które mogliście napotkać w poprzednich częściach. Ta historia dojrzewała we mnie od paru lat, a niestety jeszcze nie miałam chwili, żeby poprawiać części, które zostały napisane wcześniej. Ta część, również nie była pisana na bieżąco.

Także mam nadzieję, że wybaczycie, jak i również na to, że w przyszłości będzie coraz lepiej.

3.

Obudził się o 3. Mimo tego, że jego powieki były strasznie ciężkie, nie mógł zasnąć ponownie. Patrzył na jej pogrążoną we śnie twarz. Odgarnął delikatnie kosmyk włosów, opadający jej niesfornie na oczy, po czym musnął ustami jej lekko rozchylone wargi. Była jego własnym aniołem. Postawiła go na nogi, zmieniła go. Jako jedyna uwierzyła w to, że może się zmienić. Dała mu szansę, której on sam nigdy nie dostrzegał. Jeśli kiedykolwiek miałby mieć wobec kogoś dług, to tylko wobec niej. Dziewczyna poruszyła się przylegając bliżej do jego ciała. Przytulił ją, tak, aby jej nie zbudzić. Czuł w sobie niesamowite ciepło, które rozchodziło się po całym ciele. Zanim ją spotkał, wszystko wydawało się być pozbawione sensu. Koncertował, zapraszał do siebie dziewczyny i upijał się do nieprzytomności. Nigdy nie przywiązywał się do miejsc i do ludzi. Dopiero ona uświadomiła mu, że potrzebuje stabilności i poczucia bezpieczeństwa. Dając mu siebie, podarowała mu miejsce, do którego zawsze chciał wracać. Pokazała mu, że warto żyć i kochać. Była dla niego jego własnym sacrum. Emanował od niej niesamowity spokój. Jako jedyna potrafiła go wyciszyć, nie mówiąc zupełnie nic. Sprawiała, że tylko przy niej czuł się naprawdę sobą. Były momenty, w którym podziwiał jej wytrwałość, to, że znosi wszystkie jego humory. Mimo, że on nigdy o nic nie pytał, ona zawsze mówiła. Z uporem maniaka siadała z nim przy kolacji i opowiadała o wszystkim, co jej się przytrafiło. Poprzez rozmowę, potrafiła mu okazać wszystkie uczucia. Robiła coś, czego on nigdy nie potrafił. W momencie gdy do słów, dodawała jeszcze czyny, miał czasami wrażenie, że wybuchnie z nadmiaru uczuć. Wiedział, że na nią nie zasługuje, że była dla niego za dobra. Kochała go z taką siłą, jakiej on nawet nie mógł sobie wyobrazić. On tez ją kochał. Był szaleńcem w swojej miłości. Nigdy nikomu nie dawał tyle co jej, ale doskonale wiedział,  iż to za mało. Miał świadomość, że jeśli tylko by się bardziej postarał, gdyby tak jak ona dawał z siebie więcej niż wszystko, stworzyli by parę idealną. Jednak czy na tym miało to polegać? Czymże byłaby taka miłość? 
Tak bardzo nie chciał teraz wyjeżdżać i jej zostawiać.
Z wielkim bólem spojrzał po raz kolejny na zegarek. Dochodziła 5. Przysunął swoją twarz do dziewczyny i pocałował jej lekko rozwarte usta. Ze spokojem patrzył, jak jej zamknięte powieki otwierają się, a zielone oczy powoli lustrować jego twarz. Przytuliła się do niego, pozwalając, aby jego duże dłonie szczelnie zacisnęły się na talii. Potarła delikatnie swoim nosem policzek chłopaka, na co on tylko się uśmiechnął.
- Która jest? – zapytała zaspana, ziewając przeciągle.
- 5. Mam godzinę, żeby być na lotnisku. Jedziesz ze mną? – w odpowiedzi wtuliła się szczelniej w umięśniony tors. Przez parę chwil głaskał ją po głowie, odgarniając niesforne kosmyki spadające na jej twarz. Kochał to. Kochał budzić się przy niej i czuć jej wątłe ciało koło siebie. Dopiero przy niej dostrzegł różnicę między miłością, a pożądaniem, czy tą jaką jest kochanie się z kimś, a uprawianie seksu. Oddawał się jej w całości, dostając w zamian jeszcze więcej. Tak bardzo się starał, bojąc się przy tym, że coś popsuje. Gdyby ją stracił, nie zniósłby tego.

Dorosłem.
Nie sądziłem, że miłość jest czymś dla mnie.
Zawsze widziałem siebie, jako wiecznego samotnika.
I wtedy pojawiłaś się Ty.
Niczym anioł z nieba, uwolniłaś mnie od bólu,
od bycia samotnym do końca życia.

Obserwował jak wstaje z łóżka i wchodzi do łazienki, zamykając za sobą drzwi. Z niechęcią także się podniósł. Zapalił papierosa, a szary dym rozniósł się w pomieszczeniu. Nie palił w sypialni, jednak teraz bał się stąd wyjść. Miał wrażenie, że jak opuści to pomieszczenie, wszystko zacznie dziać się coraz szybciej. Przeklinał siebie w duchu, za to, że nie postawił się Billowi i po prostu nie zabiera jej ze sobą. Gdy tylko wyszła z łazienki, przylgnął do niej całym ciałem, mocno ją całując. Spijał z jej ust, tak dużo, jak tylko był w stanie. Nie wyobrażał sobie, że przez tak długi czas nie zazna tego uczucia.

Nie sądziłem, że do tego dojdzie.
Zmieniłaś chłopca, w mężczyznę.
To dzięki Tobie, czuję się pewny
i marzę o przyszłości z Tobą.
Zmieniłem się i mam nadzieję, że to co było,
nie wróci nigdy więcej.

Mimo tego, że tak bardzo się bała, powrotu niespokojnej duszy Toma. To ufała. Wierzyła w niego, miała nadzieję, że nic złego się nie stanie, że wróci, przytuli ją i znowu wszystko będzie tak jak teraz. Kochała go, bo był najlepszym, co jej się w życiu przytrafiło.  Miała swój skarb. Bez zastanowienia, składała swoje życie w jego dłoniach. Jednak czy cena, którą mogła za to zapłacić nie była zbyt wysoka?

Du bist das Beste, was mir je passiert ist.
Es tut so gut, wie du mich liebst.


Czarny Cadillac wjechał na duży parking lotniska. Założył na głowę kaptur, a na oczy wsunął duże okulary przeciwsłoneczne.  Amelie w pośpiechu związała włosy w luźny kok i zrobiła dokładnie to samo co czarnowłosy. Doskonale wiedzieli, że nikt nie mógł ich rozpoznać, że wtedy ich życie przypominałoby jedno wielkie piekło. Mimo tego, gdy wysiedli z samochodu, złapał ją mocno za rękę, nawet przez chwile nie myśląc o tym, żeby ją puścić. Wolnym krokiem, szli do hali odlotów. Już z daleka widziała znajome sylwetki mężczyzn. Podeszła nieśmiało, nadal idąc ramię w ramię z Tomem. Uśmiechnęła się delikatnie na widok basisty. Bez skrępowania, mimo przeszywającego wzroku Billa, pocałował ją delikatnie w policzek. Gustav przyjaźnie podał jej dłoń. David Jost zrobił dokładnie to samo, bacznie lustrując splecione palce pary.
- Mamy naprawdę mało czasu.
Usłyszawszy to Tom, odciągnął dziewczynę parę metrów dalej i pocałował ją namiętnie, nie zwracając uwagi na lustrującą ich czwórkę. Gdy tylko oderwał się od niej, objął ją w pasie i patrzył prosto w zielone oczy, w których zbierały się łzy.
- Kocham cie Amelie, pamiętaj o tym, dobrze?
- Ja ciebie też.
- Wiem. Wszystko będzie dobrze. Gdy tylko będę mógł, przylecę do ciebie. Zadzwonię jak tylko wylądujemy. Obiecuję.
- Już za tobą tęsknie – zatonęła w jego szerokim ramionach, pozwalając aby cisnące się do oczu łzy, znalazły swoje ujście. Tak bardzo nie chciała płakać, jednak nie mogła się powstrzymać. Chłopak odsunął ją od siebie delikatnie, ocierając pojedyncze kropelki. Pocałował ją w czoło, a zaraz po chwili ich wargi zetknęły się. Ostatni raz na nią spojrzał i choć tak bardzo bolał go fakt, że ją zostawia, odszedł. Bo doskonale wiedział, że gdyby został z nią parę sekund dłużej, nie byłby w stanie zrobić ani jednego kroku w tył.

Dann wird alles gut.
Alles gut.

Pobiegła do samochodu jak najszybciej, nie chciała patrzeć na odlatujący samolot. Dopiero teraz poczuła tą przerażającą pustkę. Wsiadła do auta i bez zastanowienia nacisnęła pedał gazu. Jechała szybko, nie zwracając uwagi na łzy, które płynęły po jej policzkach, utrudniając jej widoczność. Gdy tylko zaparkowała na parkingu apartamentowca, pobiegła jak najszybciej do windy. Miała wrażenie, że jak na złość, ta jechała zbyt wolno. Otworzyła mieszkanie, po czym skierowała się do dużej szafy. Wyjęła z niej podróżną torbę i rzuciła na podłogę. W chaosie wrzucała do niej ubrania i wszystko to, co mogłoby jej się przydać. Zdawała sobie sprawę, jak bardzo nieodpowiedzialne i pochopne jest to, co robi. Zupełnie nie przemyślała swojej decyzji, było to dla niej zbyt wiele. Musiała uciec jak  najdalej, a jedynym możliwym rozwiązaniem, był powrót do przeszłości. Tylko czy nie zakończy się on wyjątkowo boleśnie?

Wsiadła w samochód, uciekając od samotności, nie przejmując się tym, jakie konsekwencje będą wiązały się z tą decyzją. Mimo tego, w głowie miała ciągle jego głos.

Wszystko będzie dobrze, perełko.

*

Doszła do budynku, znajdującego się na rogu ulicy, wyciągnęła z torebki klucze i z drżącym sercem przekręciła go w zamku. Stare drzwi zaskrzypiały cicho. Weszła w głąb mieszkania i gdy tylko zobaczyła brak męskich butów, odetchnęła z ulgą. Ściągnęła z nóg wysokie, niewygodne szpilki i wzięła je w dłonie. Mimo, iż wiedziała, że jest zupełnie sama, stąpała po panelach delikatnie, na palcach, nie chcąc zrobić nawet najmniejszego hałasu. Dotarła do swojego pokoju, po czym szybko zamknęła drzwi na zamek. Nie zapaliła światła, nie chcąc zdradzić swojej obecności. Usiadła na podłodze i zapaliła papierosa.
Odkąd pamięta, zawsze walczyła o swoje racje. Nie dawała sobą pomiatać i to ona była panią swojego świata. Po śmierci rodziców, otoczyła swoje wnętrze niewidzialną skorupą, której nikt nie potrafił rozbić. Stała się zimna i obojętna. Codziennie czuła, jak całe życie wali się u jej stóp, a ona nie mogła nic z tym zrobić. Nie umiała żyć sama, nie była nawet samodzielna. Miała ochotę umrzeć.

Siedziała w łazience na zimnych kafelkach, w ręku trzymając do połowy pełną butelkę wódki. Otworzyła szufladę i wyjęła z niej mały słoiczek. Odkręciła zakrętkę i wysypała jego zawartość na podłogę. Odgłos odbijających się tabletek, rozniósł się po pomieszczeniu. Ułożyła je starannie w rządku i uśmiechnęła się. Patrząc w duże lustro, wzięła jedną do ust i popiła trunkiem. Ciecz zapiekła ją w gardło, miała wrażenie, że płonie w niej ognisko, którego nie można ugasić. Roześmiała się głośno i sięgnęła po drugą pastylkę, a później po następną i kolejną….

- Doktorze, doktorze! Ona umiera! - Ratownik do młodego lekarza, tak głośno, że słyszał ją cały korytarz.
- Wszystko będzie dobrze – mówił opanowanym głosem – tylko nie zamykaj oczu.

Gdy tylko wypowiedział te słowa, ciężkie powieki opadły, a serce na chwilę przestało bić. Zapadła w śpiączkę, a obok niej był tylko on. Doktor Martin Schmitz. Przesiadywał przy jej łóżku w każdej wolnej chwili. Mówił do niej, całkowicie wierząc w to, że słyszy. Trzymał ją za rękę, mając nadzieję, że czuje. Tak bardzo pragnął jej pomóc, mimo, że takich jak ona, chcących popełnić samobójstwo było tysiące. Jednak jakaś niewyobrażalna siła, prosiła go, aby czekał. I tak zrobił, trzy miesiące trwał, nie zwracając uwagi na innych. Zaniedbywał swoje obowiązki, bo nie chciał, aby obudziła się, gdy jego przy niej nie będzie. Nawet przez myśl nie przeszło mu, że mogłaby umrzeć i go nie poznać.
Gdy pewnego wieczoru, przyszedł do sali i usiadł na niewygodnym krześle z kubkiem kawy w ręku, ujrzał błękit jej oczu. Był lekarzem, a nie wiedział, co ma zrobić i co powiedzieć.

Do tej pory pamiętała wzrok, jakim na nią patrzył. Przedstawił się i jak gdyby nigdy nic, o nic nie pytając, opowiedział jej wszystkie dni egzystowania przy jej łóżku. Ona uśmiechała się lekko, co chwila śmiejąc się perliście. Nigdy nie wierzyła w miłość, jednak gdy tylko usłyszała jego głęboki głos, wiedziała, że to właśnie to. Czuła się jak księżniczka, która wreszcie znalazła swojego księcia. Odżyła, bo nie musiała już żyć samotnie. Wierzyła, bo miała kogoś, kto podtrzymywał jej wiarę. Kochała, bo o nią dbał, troszczył się i martwił. Dawała z siebie wszystko, bo on robił dokładnie to samo. Byli idealni, uzupełniali się w każdym calu.

Bajka, istna bajka. Która niestety przerodziła się w dramat. Bo to wszystko było zbyt piękne, żeby trwało wiecznie.

Na ulicach było mokro, a krople deszczu obficie spływały po samochodowych szybach. Gdzieś w oddali rozległ się głośny grzmot. Pojechała po niego do pracy, jednak widząc jego zmęczenie 12 godzinnym dyżurem, usiadła za kierownicą. Jechała wolno, starając się skupić całą swoją uwagę na drodze. Nie miał pojęcia jakim cudem ogromny tir, zajechał im drogę. Wszystko co widziała to rozbite szkło i krew. Pełno krwi.

Nienawidziła siebie za to, że umarł. Był dla niej wszystkim, odbudował jej na nowo cały świat, a ona wszystko rozwaliła. Zabiła go i była pewna, że nigdy sobie tego nie wybaczy. Później wszystko, co się stało, było tak bardzo przewidywalne. Młoda dziewczyna, bez środków do życia wpadła w bagno,  którego teraz nie mogła wyjść, umarłaby gdyby tylko spróbowała. Usłyszała szczęk otwieranego zamka. Skuliła się jeszcze mocniej i zgasiła papierosa. Cicho otworzyła szufladę i wyjęła z niej przeźroczystą butelkę. Odkręciła korek i przyłożyła szyjkę do ust. Ostra ciecz paliła jej przełyk, a do oczu naszły łzy.
- Nie tak miało być, nie tak.

Bo czasem wydaje się, że ciągle śnimy, gdyż tak naprawdę nic nie jest wystarczająco realne, abyśmy uznali to za życie. Jednak problem pojawia się wtedy, gdy nie jest ono snem, lecz koszmarem.

Koszmar, który trwa cały dzień i całą noc. Non stop, bez sekundy przerwy na spokojny sen.

*

Siedziała w samochodzie, na parkingu, pod dobrze znanym jej blokiem już druga godzinę. Kolejny papieros został zgnieciony w popielniczce, a pełne usta, znów muśnięte błyszczykiem. Tak bardzo bała się tego spotkania, chociaż sama nie wiedziała dlaczego. Doskonale wiedziała, że brat ma do niej żal. Uciekła, zupełnie nie obracając się w tył, a to przecież on zawsze był mistrzem uników i ucieczek. Bała się, bo przecież to ona była tą małą dziewczynką, którą trzeba chronić. Zacisnęła dłonie, a jej paznokcie delikatnie zaczęły wbijać się w skórę.  Zamknęła oczy i uśmiechnęła się delikatnie. Zastanawiała się przez chwilę, co on powiedziałby w tej sytuacji, jakich słów by użył i w jaki sposób na nią spojrzał. Wyobraziła sobie jego ramiona, które dałyby jej poczucie bezpieczeństwa i tą nadzieję, że razem mogą wszystko. 
Wyszła z samochodu, a ciepły wiatr rozwiał kasztanowe włosy. Pewnym krokiem ruszyła do klatki schodowej.  W myślach cieszyła się, że zamek był popsuty i nigdy nie trzeba było otwierać drzwi kluczem, czy też używać domofonu. Czteropiętrowy blok wydawał się być taki mały w porównaniu z ogromnym apartamentowcem. Wchodziła po schodach zupełnie się nie śpiesząc. Wszystko tutaj było dla niej tak znajome, że aż przerażające. Dokładnie pamiętała dzień, w którym wraz z bratem wynajęli mieszkanie i wyprowadzili się od manipulującej nimi matki. On zawsze o nią dbał, pracował po to, aby ona mogła spokojnie się uczyć. Starał się robić wszystko, żeby nigdy jej niczego nie brakowało. W myślach wiele razy wyobrażała sobie jego przepełnioną żalem i bólem twarz, gdy czytał wiadomość, którą mu zostawiła. Odeszła od niego, na co sobie kompletnie nie zasłużył. Spojrzała na drewniane drzwi i zapukała lekko. Cały strach znalazł sobie wygodne miejsce w jej ciele. Zrobiło jej się duszno, a w brzuchu czuła lekkie zawirowanie. Bała się, cholernie bała się tego, co usłyszy. Starała się nie zapomnieć o oddychaniu, kiedy przed nią stanął wysoki chłopak. Jego czarna grzywka opadała niesfornie na czoło, mocno kontrastując z jego bielą. Musiało minąć parę chwil, aby odważyła się spojrzeć prosto w zielone oczy, dokładnie takie same, jakie miała ona.
- Sebastian.
- Co ty tutaj robisz? – Nieprzyjemny ton głosu dotarł do jej uszu, sprawiając, że lekko się wzdrygnęła.  Nie miała pojęcia, co mogłaby odpowiedzieć, albo jak wytłumaczyć, to, że po prawie roku nieobecności,  zjawia się u progu jego mieszkania. Czuła się tak, jakby ktoś wsadził jej pięść do gardła i za żadną cenę nie chciał jej wyciągnąć.
- Świetnie. Spieprzyłaś sobie stąd prawie rok temu, zostawiając pieprzoną kartkę i miałaś wszystko w dupie. Nagle przyjeżdżasz i jeszcze nie możesz powiedzieć, co do cholery tutaj robisz?! – Widziała, jak puszczają mu nerwy. Nigdy nie bała się go tak, jak w tej chwili. Patrzyła jak zaciska pięści i wargi, starając się opanować swoje emocje.
- Mogę wejść? – Spuściła wzrok, starając się na niego nie patrzeć. Nie powiedział nic, tylko delikatnie uchylił drzwi.
Mieszkanie wydawało jej się bardzo małe. Już zapomniała jak to jest mieszkać w bloku, w dwóch małych pokojach z kuchnią. Weszła do większego i usiadła na kanapie. W pomieszczeniu panował straszny bałagan, a w powietrzu unosił się charakterystyczny nieprzyjemny zapach, który powstawał w długo niewietrzonych czterech ścianach. Ze zdziwieniem patrzyła na to, jak jej brat zupełnie nie przejmując się tymi warunkami, podpala papierosa i opada na fotel. Jego wzrok wbijał się w nią jak sztylet, zatrzymując tym samych oddech. Czekał na wyjaśnienia.
- Nie wiem od czego zacząć... – głos jej drżał, przez co zdradzał wszystkie emocje.
- Może od tego, co tutaj robisz – jego głos był stanowczy, nie pokazywał żadnych uczuć, ani radości, ani rozczarowania, tylko zwyczajna pustka.
- Poczułam się tak samotna Sebastian, a jedyną osobą którą mam, jesteś ty. Do kogo miałam iść?
- Do kochasia? – Zabolało. Jego słowa wbijały się w nią niczym drzazgi, których nie sposób szybko wyciągnąć.
- Proszę cię, porozmawiaj ze mną, tak bardzo tego potrzebuje… - spojrzał na nią pełnym litości wzrokiem. Nagle zobaczył swoją malutką siostrzyczkę, kruchą i delikatną. Taką, o którą trzeba zadbać. Mimo całej goryczy, która przepełniała jego serce, nie miał siły dłużej się na nią gniewać. Podszedł do niej i przytulił jej wątłe ciało. Poczuł jak wszystkie mięśnie nagle się rozluźniają, a jego koszulka robi się coraz bardziej mokra.
Nie sposób stwierdzić jak długo rozmawiali, bo żadne z nich nie spojrzało na zegarek. W pewnych momentach milczeli, a w jeszcze innych nie dawali sobie dojść do słowa. Granica pękła,  ich serca na nowo otworzyły się na siebie.
- Amelie, po co z nim jesteś? To zadaje ci więcej bólu niż radości – wiedziała, że ma racje.
- Kocham go, nie umiem tego wytłumaczyć, po prostu tak jest. On jest zupełnie innym człowiekiem, jedynym problemem jest jego rodzina i uśpiony temperament, który w każdej chwili może zostać zbudzony.
- Odpocznij siostra, możesz tu zostać jak długo zechcesz. Jesteś jedyną rodziną jaką mam, nie chce stracić cię ponownie.
Oparła głowę o oparcie kanapy, a po chwili pogrążyła się w błogim, upragnionym śnie.

*

Długowłosa blondynka zdążyła tylko otworzyć oczy, a zaraz po tym napotkała twarz rozwścieczonego mężczyzny.
- Nie rozumiesz co to znaczy dwie godziny, ty dziwko!
- Dan, wyluzuj, dużo zarobiłam! – Bała się go, tak jak nigdy wcześniej.
- Gówno mnie to obchodzi! Pieprzysz się z nim bo go kochasz! Chyba zapomniałaś czyją jesteś własnością! – Złapał ją za ramię i rzucił na podłogę. Cała się trzęsła, odruchowo złapała się za ramię, na którym odznaczyły się jego palce. Nie wiedziała, co zrobić, co powiedzieć. Jak zawsze wolała milczeć, gdy ten obrzucał ją błotem. Żadne słowa nie wydawały jej się wtedy odpowiednie, bo przecież i tak z nim nie wygra.
- Kasa! – Na czworakach przeszła przez pokój, aby dostać się do swojej torebki. Wyjęła z niej 200 euro i nawet nie myśląc o swojej działce szybko mu to podała.
- No, grzeczna dziewczynka – spojrzał się na nią wyzywająco, wyrywając z jej drobnej dłoni pieniądze. Złapał ją za koszulę i przesunął na środek pokoju. Rozpiął sobie spodnie po czym spojrzał z wyższością na jej ciało. Duże piersi wyraźnie odznaczały się pod cienkim odzieniem. Koronkowe majtki zachęcały do tego, aby je rozerwać. Włosy miała splątane, a twarz brudną od wczorajszego makijażu. Jej usta były pełne i duże, niebieskie oczy ze strachem patrzyły przed siebie. Jedną nogą przewrócił ją na brzuch odsłaniając kształtne pośladki. Była piękna, mimo iż w tym momencie wyglądała jak tania dziwka. Nigdy nie mógł pojąć, po co taka cudowna dziewczyna się u niego zjawiła. Kiedyś był zupełnie innym człowiekiem, jednak czas go zmienił. Jego przyjaciel był alfonsem, opowiadał jak to jest i ile można zarobić. Ze strachem, ale wszedł w to. Zawsze był tym, którego rodzina poniewierała. Nigdy nie miał pieniędzy, zawsze był tym najgorszym. Po trzech miesiącach poznał Rosannę. Miał ochotę zabrać ją ze sobą i już nie wracać. Jednak wysoka, piękna blondynka i dużym biuście była dla jego brata zbyt cenna.  Swoim zachowaniem sprawił, że zmienił się w bydlaka, którego obchodziły tylko pieniądze.
Złapał ją mocno za włosy, świadomy tego, że zadaje jej ból. Nawet nie pisnęła. Po dwóch latach nauczyła się już, że najlepiej nie robić nic, tylko znosić upokorzenie. A on po raz kolejny ją wziął, bo przecież była jego własnością, mógł ją mieć kiedy tylko chciał. Pragnął ją ukarać za to, że spędziła zbyt dużo czasu z innym. Za każdym razem gdy się tak zachowywał wmawiał sobie jedną rzecz.

Należy do mnie. Nic złego nie robię, bo czy można zgwałcić prostytutkę?